wtorek, 29 stycznia 2013

MOJA TAJLANDIA - Bangkok


Ta wyprawa zdecydowanie należała do tych, które pamiętać będę całe życie. Tajlandia... Jak sobie teraz pomyślę, że dane mi było odbyć tą podróż, to jeszcze nie mogę w to uwierzyć. Jestem bardzo wdzięczna i szczęśliwa i wszystkim życzę, abyście wierzyli w siebie i swoje marzenia i konsekwentnie je realizowali :)


Opowiem tu o moich wrażeniach, jak się zdaję z odległego, ale jakże na wyciągnięcie biletu, świata. Zetknięcie się z Azją, to wielki szok, odczuwalny przez wszystkie zmysły. Nic nie jest oczywiste, przewidywalne, pytanie "dlaczego" przestaje mieć znaczenie. Wyjeżdżając byłam dobrze przygotowana, przeczytałam kilka dobrych przewodników, obejrzałam kilka stron internetowych, rozmawiałam z przyjaciółmi, którzy tam mieszkają, ale to zdało się na nic. Nie byłam przygotowana na to, co mnie spotkało. Może to banał, ale trzeba być, żeby doświadczyć na własnej skórze Azji, to cudowne, wzbogacające i otwierające przeżycie.


BANGKOK
Więc zaczynamy podróż do Tajlandii:) listopad 2012

Po długiej, ok 15 godzinnej podróży, wylądowaliśmy w Bangkoku. Pierwszy szok - temperatura, ja ogólnie lubię ciepło, ale tam jest naprawdę gorąco. Mimo pory zimowej temperatura odczuwalna, to ok 40-50 st. A niektórzy Tajowie w długich spodniach i koszulach, uff. Miasto gigant, smog, korki, slamsy, super centra handlowe, a pod nimi pasące się gęsi. Drogie restauracje, a obok nich kuchenne wózki z gorącymi, ostrymi zupami. Kontrasty na każdym kroku. Na pierwszy i drugi rzut oka wszędobylski chaos, ale oni jakoś żyją i sobie radzą... Moje europejskie zasady, potrzeba uporządkowania, nazywania, dość mocno utrudniały mi poznanie miasta i wtopienie się w jego nieokreśloną atmosferę. Jeśli autobus jedzie z punktu A do B, to nie znaczy, że droga powrotna, to B-A. Ale Tajowie są bardzo przyjaźni i nastawieni na turystów, także nawet, kiedy się zgubiliśmy, to wszyscy ludzie w autobusie nam pomagali, aż w końcu udało się dojść do porozumienia. Język tajski jest tak trudny, że można 100 razy powtarzać jedno proste wyrażenie, a i tak mówi się źle.







 Bangkok ma swój zapach. Kiedy pierwszy raz poszłam na targ, to wcale nie przejawiałam zachwytu, jak prowadzący w tych wszystkich programach kulinarnych.. Po prostu było mi niedobrze i potrzebowałam oswoić się z tymi zapachami, a w pewne rejony targu w ogóle nie wchodziłam, bo zapach był dla mnie za intensywny, dla mnie smród. Na bazarach jest wszystko. Tajowie goruję i jedzą od wczesnego świtu, do późnej nocy. Miasto tak naprawdę nie zasypia. Gustują w małych przekąskach. Wymyślne małe zawijaski, rolleczki, kotleciki, naleśniki, nawet podróbka sushi. Na żywo oprawiają kurę i inne zwierzaki, nawet robaki, których nie odwazyłam się spóbwać. I cały czas jedzą i piją. Wszędzie stoiska z jedzeniem, nawet obok jakiś stacji beznynowych, czy warszatów samochodowych stoją budy czy kramiki z na miejscu przygotowywanymi posiłkami. W porównaniu z Polską taniocha. Ale o jedzeniu później. Teraz Bangkok.




 Kocham metropolie i wielkie miasta, jednak Bangkok był dla mnie dużym wyzwaniem. Po pierwsze było mi bardzo gorąco i zwiedzanie sprawiało mi trudność. Męczyłam się szybciej i opadałam z sił, koncentracja słabła. Bez klimy w pokoju nie było mowy. Mimo to chcialam wtopić się w tą niesamowitą azjatycką atmosferę i żyć Bangkokiem. Mieliśmy duże szczęście, bo przyjechaliśmy do znajomych, którzy pokazali nam wiele miejsc dla turystów niedostępnych, wiele lokalnych knajp. Nie chciałam też nastawiać się na zwiedzanie, tylko na odczuwanie tego niezwykłego miejsca.
Ciekawe bylo podróżowanie po Bangkoku. Tania kominikacja miejska z przygodami. Bilety od 7 groszy zaadoptowanymi do przewozu ludzi ciężarówkami, autopy z klimą i bez, tuktuki, skutery oraz taxi. Za kurs z jednego końca miasta na drugi (jakieś 80 km) zapłacilam 45 zł.



 Korki były gigantyczne. Na pięciopasmowych, w jedną stronę autostradach, które biegły środkiem miasta, tworzyły się zatory. Ale wiedzieliśmy , w których godzinach podróżować (najlepiej po 10 rano i po 20 wieczorem) i w miarę przeżyliśmy te doświadczenia, rekompensując je sobie obserwacją miasta i jego mieszkańców. Płynęliśmy też, jak w jakimś filmie przygodowym tramwajem wodnym, gdzie widzieliśmy ludzi mieszkających wzdłuż kanałów Bangkoku i wtedy poczułam, że mam super życie... Było mi smutno widzieć w jakich warunkach Ci ludzie żyją. Płynęliśmy też dużym statkiem rzeką Menam (Chao Phraya), która przepływa przez miasto i łączy je swoistą komunikacją. Przemierzaliśmy trasę wieczorem i było bardzo urokliwie. Ze statku widzieliśmy rozświetlone budynki i polyskujące świątynie.


 Apropos świątyń, to te nie mają sobie równych. To jedne z najwspanialszych i najokazalszych budowli jakie dane mi było zobaczyć. W Azji jedziesz, mijasz slumsy, stare budynki, rozwalające się ruiny i ni stąd, ni zowąd wyłania się przecudna, wymuskana świątynia buddyjska. Oglądałam ich dużo, a creme de la creme znajduje się w Bangkoku w komleksie Wielkiego Pałacu Królewskiego - zabytkowe budynki i świątynie. Trzeba tam wchodzić w spodniach za kolano i koszulkach z przynajmniej krótkim rękawem (można wypożyczyć pod kompleksem). Na zwiedzanie kompleksów trzeba poświęcić kilka dni.




 Niedaleko głównego kompleksu pałacowego znajduje się rozległy, fascynujący targ amuletów. Widać, że Tajowie są bardzo religijni. Dużą uwagę przywiązują do obrzędów, rytuałów i symboli. Chodzą do wróżbitów, wszędzie stawiają kapliczki i modlą się dużo.

Trudno też wszystko opisać, czego doświadczyłam w Bangkoku.. Niby byłam w samym mieście kilka dni, a wrażeń bardzo dużo. Odwiedziłam kilka bazarów. Na najsławniejszym Chatuchak spędziłam cały dzień. Kupowałam, jadłam, oglądałam. Można nabyć wszystko. Targ też zmienia się pod osłoną nocy, pojawiają się młodzi alternatywni projektanci. Byłam pod wrażeniem ich pomysłów. Stwierdzam też, że hipsterstwo w Polsce ma się całkiem słabo, jedźcie do Tajlandii, tam się dzieją modowe, uliczne cuda. (bez urazy)






 Odwiedziłam też galę boksu tajskiego, gdzie na ringu bił się transwestyta i było to ogólnie przyjętą normą... Na walkę można wejść za darmo, tylko trzeba być odpowiednio wcześnie, żeby zająć sobie miejsca. W Bangkoku są trzy dostępne hale, w których odbywają się zawody. Przyszło mnóstwo Tajów, kibicowali, krzyczeli, emocjonowali i zakładali, kto wygra. Postawiłam i wygrałam też!



W wielkiej chińskiej dzielnicy krążyliśmy uliczkami naładowanymi małymi restauracjami, sklepami, warsztatami, samochodami, reklamami. Jednym słowem -  made in china.


Z całego serca życzę każdemu takich przeżyć. Wkrótce kolejna część poświęcona tajskiej kuchni.

Przydatne informacje:

- bilety najlepiej kupować na początku roku, linie Aeroflot polecam bardzo, warto zakleić sobie walizkę na lotnisku - bezpieczniej
- nie trzeba się na nic szczepić
- można nie rezerwować wcześniej hotelu, czy wycieczek, bo na najbardziej europejskiej ulicy Khao San jest wszystko dostępne o każdej porze doby
- wsiadając do autobusu trzeba zapytać się kierowcy czy jedzie na dany przystanek
- 100 bathów = 10 złotych
- nastawcie się na mega zakupy, od bazarowych straganów, po projektantów światowej mody

Beata Rosłoniec





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz