Nie da się opisywać Azji, nie mówiąc o kuchni tego regionu. Jak teraz przeglądam zdjęcia, to przypominam sobie jakie cudowne potrawy tam jadłam i piłam. Prawie przez cały czas żywiłam się tajskimi specjałami, z prostego też powodu - nie było tam europejskiej kuchni. Znaczy są tam sklepy "sełen ilełen"(jak to wymawiają Tajowie) takie zachodnie, ale produkty tylko przypominają te nasze i są wysoko przetworzone. Poza tym ceny zachodnich produktów są bardzo wysokie. Także tajska kuchnia na kilka tygodni stała się moją dietą i bardzo się cieszę, bo schudłam sobie parę kilo i wcale nie musiałam się starać :) A poza tym doznania kulinarne pobudzały moje wszystkie zmysły!
Nasi przyjaciele pierwszego dnia zaprosili nas na tajskie przyjęcie w organizacji charytatywnej, gdzie od razu zostaliśmy rzuceni (ja i mój narzeczony) na głęboką, lokalną kuchenną wodę. Nawet nie umiem nazwać tych potraw, ale jak na pierwszy dzień były inne i nieznane. Jedliśmy ostrożnie, bo potrawy wyglądały i pachniały dziwnie. Jednak z każdym kęsem przekonywaliśmy się, że trafiliśmy do raju. Mi najbardziej smakowała ryba na ostro, przygotowana na grillu i podana z ostrym sosem chilli. Tam też pierwszy i nie ostatni raz przekonałam się, że tajska gościnność nie zna granic, potrawy co kilka minut wjeżdżały na stół. To, co najbardziej charakteryzuje Tajlandię, to ostre potrawy! Wszystko jest piekielnie parzące. Dla mnie nie do przejścia. Zawsze zaznaczałam, że proszę o mało pikantne, a i tak wszystko paliło mnie w buzi :)
Każdy dzień w Tajlandii był kulinarną przygodą, zwłaszcza że odwiedzałam wiele bazarów i targów, gdzie mogłam doświadczyć lokalnego, smakowego folkloru. Wszędzie pełno było rozmaitych owoców, niektóre z nich kompletnie mi nieznane.. Pragnienie gasiłam świeżymi ananasami, obranymi i pokrojonymi w torebce, za 2zł:)
W Bangkoku znajduje się ogromna dzielnica Chinatown, gdzie kuchnia jest podstawą ogólnego funkcjonowania. Zdawałoby się, że gdyby odjąć tą część ich świata nic by w tej dzielnicy nie zostało :)Restauracja za restauracją, bar na barze, kuchenka obok kuchenki. Trochę teraz żartuję, bo w tej dzielnicy jest wszystko od skuterów po złoto, ale jedzenie króluje i widać je na każdym kroku.
Ale wrócę teraz do kuchni tajskiej i jej specjałów, bo jest o czym opowiadać! Na śniadanie, obiad i kolację je się ryż :) Nie ma kanapek, chociaż powstają fastfoody i sieci zachodnich restauracji, to tajskie tradycje trzymają się bardzo dobrze. Ważne i pyszne są zupy. Podstawowa, to TOM YUM. Cudowny wywar z bulionu z mlekiem kokosowym, aromatycznymi przyprawami i z tym, co sobie wymarzycie: warzywami, wieprzowiną, kurczakiem, owocami morza. Najważniejszą przyprawą jest chilli, którego jest ok 80 odmian i to właśnie ona nadaje wszystkim potrawom Tajlandii ten pikantny smak.
Kolejnym specjałem jest curry, podobnie jak w Indiach. Są zazwyczaj trzy rodzaje: żółte, zielone i czerwone. Oczywiście palące, jak papryczki chilli. Ten cudowny specjał jest bardzo syty i podawany z ryżem oraz z różnymi mięsnymi dodatkami. W Tajlandii codziennie można jest co innego, bo jest tak ogromny wybór.
Najbardziej zakochałam się w ulicznym jedzeniu, małych przekąskach i owocach morza. Kiedy byliśmy na wyspie Ko Chang (słoń), po kilku dniach jeżdżenia po niej skuterem, zorientowaliśmy się, że ok godziny 16 w jednym miejscu zbierają się lokalni i przygotowują swoje fastfoody. Wszystko bylo przepyszne i bardzo tanie. Na przykład pięć ostrych skrzydełek kosztowało 2 zł. Niewiarygodne, ale prawdziwe. Na kolacje tylko owoce.
W wiosce rybackiej Bang Bao na wyspie, wzdłuż portu ciągnęły się restauracje, gdzie można było wybrać sobie, to co się chciało zjeść i przeciągu 20 min, ugrillowane owoce morza były na stole. A sos czosnkowy, to wisienka na torcie. Talerz owoców morza plus barakuda kosztował 45 zł. Dodatkowo cudowny widok zatoki działał na zmysły i wzbogacał wszystkie doznania.
Jeśli chodzi o picie, to piłam nono stop, bo było strasznie gorąco. Najlepiej smakowały mi wszelkie owocowe koktajle na bazie lodu. Mango, ananas, papaja. Nie opiszę jak tęsknię za tymi orzeźwiającymi nektarami. Za to kawa w Tajlandii była kompletnym niewypałem, nie znają się na tym nic a nic.
Także, jeśli chcecie przeżyć niesamowitą kulinarną przygodę polecam ten kraj. Nie byłam w stanie opisać tu wszystkiego i wszystkiego w Tajlandii sfotografować, bo po prostu chciałam tam być całą sobą i cieszyć się chwilą. Mam nadzieję, że choć trochę przybliżyłam Wam azjatycki klimat :)
Beata Rosłoniec