środa, 13 lutego 2013

MOJA TAJLANDIA - Kulinaria



Nie da się opisywać Azji, nie mówiąc o kuchni tego regionu. Jak teraz przeglądam zdjęcia, to przypominam sobie jakie cudowne potrawy tam jadłam i piłam. Prawie przez cały czas żywiłam się tajskimi specjałami, z prostego też powodu - nie było tam europejskiej kuchni. Znaczy są tam sklepy "sełen ilełen"(jak to wymawiają Tajowie) takie zachodnie, ale produkty tylko przypominają te nasze i są wysoko przetworzone. Poza tym ceny zachodnich produktów są bardzo wysokie. Także tajska kuchnia na kilka tygodni stała się moją dietą i bardzo się cieszę, bo schudłam sobie parę kilo i wcale nie musiałam się starać :) A poza tym doznania kulinarne pobudzały moje wszystkie zmysły!


Nasi przyjaciele pierwszego dnia zaprosili nas na tajskie przyjęcie w organizacji charytatywnej, gdzie od razu zostaliśmy rzuceni (ja i mój narzeczony) na głęboką, lokalną kuchenną wodę. Nawet nie umiem nazwać tych potraw, ale jak na pierwszy dzień były inne i nieznane. Jedliśmy ostrożnie, bo potrawy wyglądały i pachniały dziwnie. Jednak z każdym kęsem przekonywaliśmy się, że trafiliśmy do raju. Mi najbardziej smakowała ryba na ostro, przygotowana na grillu i podana z ostrym sosem chilli. Tam też pierwszy i nie ostatni raz przekonałam się, że tajska gościnność nie zna granic, potrawy co kilka minut wjeżdżały na stół. To, co najbardziej charakteryzuje Tajlandię, to ostre potrawy! Wszystko jest piekielnie parzące. Dla mnie nie do przejścia. Zawsze zaznaczałam, że proszę o mało pikantne, a i tak wszystko paliło mnie w buzi :)



Każdy dzień w Tajlandii był kulinarną przygodą, zwłaszcza że odwiedzałam wiele bazarów i targów, gdzie mogłam doświadczyć lokalnego, smakowego folkloru. Wszędzie pełno było rozmaitych owoców, niektóre z nich kompletnie mi nieznane.. Pragnienie gasiłam świeżymi ananasami, obranymi i pokrojonymi w torebce, za 2zł:)







W Bangkoku znajduje się ogromna dzielnica Chinatown, gdzie kuchnia jest podstawą ogólnego funkcjonowania. Zdawałoby się, że gdyby odjąć tą część ich świata nic by w tej dzielnicy nie zostało :)Restauracja za restauracją, bar na barze, kuchenka obok kuchenki. Trochę teraz żartuję, bo w tej dzielnicy jest wszystko od skuterów po złoto, ale jedzenie króluje i widać je na każdym kroku.





Ale wrócę teraz do kuchni tajskiej i jej specjałów, bo jest o czym opowiadać! Na śniadanie, obiad i kolację je się ryż :) Nie ma kanapek, chociaż powstają fastfoody i sieci zachodnich restauracji, to tajskie tradycje trzymają się bardzo dobrze. Ważne i pyszne są zupy. Podstawowa, to TOM YUM. Cudowny wywar z bulionu z mlekiem kokosowym, aromatycznymi przyprawami i z tym, co sobie wymarzycie: warzywami, wieprzowiną, kurczakiem, owocami morza. Najważniejszą przyprawą jest chilli, którego jest ok 80 odmian i to właśnie ona nadaje wszystkim potrawom Tajlandii ten pikantny smak.



Kolejnym specjałem jest curry, podobnie jak w Indiach. Są zazwyczaj trzy rodzaje: żółte, zielone i czerwone. Oczywiście palące, jak papryczki chilli. Ten cudowny specjał jest bardzo syty i podawany z ryżem oraz z różnymi mięsnymi dodatkami. W Tajlandii codziennie można jest co innego, bo jest tak ogromny wybór.



Najbardziej zakochałam się w ulicznym jedzeniu, małych przekąskach i owocach morza. Kiedy byliśmy na wyspie Ko Chang (słoń), po kilku dniach jeżdżenia po niej skuterem, zorientowaliśmy się, że ok godziny 16 w jednym miejscu zbierają się lokalni i przygotowują swoje fastfoody. Wszystko bylo przepyszne i bardzo tanie. Na przykład pięć ostrych skrzydełek kosztowało 2 zł. Niewiarygodne, ale prawdziwe. Na kolacje tylko owoce.





W wiosce rybackiej Bang Bao na wyspie, wzdłuż portu ciągnęły się restauracje, gdzie można było wybrać sobie, to co się chciało zjeść i przeciągu 20 min, ugrillowane owoce morza były na stole. A sos czosnkowy, to wisienka na torcie. Talerz owoców morza plus barakuda kosztował 45 zł. Dodatkowo cudowny widok zatoki działał na zmysły i wzbogacał wszystkie doznania.






Jeśli chodzi o picie, to piłam nono stop, bo było strasznie gorąco. Najlepiej smakowały mi wszelkie owocowe koktajle na bazie lodu. Mango, ananas, papaja. Nie opiszę jak tęsknię za tymi orzeźwiającymi nektarami. Za to kawa w Tajlandii była kompletnym niewypałem, nie znają się na tym nic a nic.


Także, jeśli chcecie przeżyć niesamowitą kulinarną przygodę polecam ten kraj. Nie byłam w stanie opisać tu wszystkiego i wszystkiego w Tajlandii sfotografować, bo po prostu chciałam tam być całą sobą i cieszyć się chwilą. Mam nadzieję, że choć trochę przybliżyłam Wam azjatycki klimat :)


Beata Rosłoniec

niedziela, 10 lutego 2013

RESTAURACJA LARC - OWOCE MORZA NA NAJWYŻSZYM POZIOMIE

Długo zwlekałam z odwiedzeniem Restauracji Larc, która mieści się na ul. Puławskiej 16 na warszawskim Mokotowie. Być może musiałam dorosnąć do takiej restauracji - czyli naprawdę eleganckiego miejsca. Skusiłam się w pierwszą sobotę lutego, na drugą już edycję akcji "owoce morza jesz ile chcesz za 99 zł ". Z owocami morza miałam do czynienia głownie w Hiszpanii gdzie próbowałam wszystkich jakich się dało by poznać nowe smaki i byłam bardzo ciekawa jakie będzie porównanie z tymi serwowanymi w Warszawie.

Restauracja Larc specjalizuje się w kuchni francuskiej, autorem dań jest szef kuchni Marcin Legat, a w karcie oprócz owoców morza znajdziemy typowo francuskie dania takie jak zupa cebulowa czy creme brulee. W Warszawie słynie z dużego wyboru ostryg i dań z homara. Wita nas bardzo sympatyczna obsługa i eleganckie, ale miłe i przyjemne wnętrze. Jest kameralnie, a każdy szczegół wnętrza dopracowany. Mimo moich wcześniejszych obaw nie jest sztywno, można się spokojnie zrelaksować.

fot. Monika Leszczyńska, źródło Facebook
fot. Monika Leszczyńska, źródło Facebook
W sobotę z owocami morza w cenie 99 zł jest 7 dań do wyboru, które możemy zamawiać w nieograniczonej ilości. Moje pierwsze danie to ostrygi ( można zamawiać też pieczone, co zrobię następnym razem ). Nigdy nie jadłam ostryg, co było dla mnie naprawdę niezwykłą przygodą kulinarną, dlatego na pierwszy raz zamówiłam w wersji surowej, żeby poczuć ich prawdziwy smak. Na początek dwie :) Trochę się denerwowałam bo mimo,że czytałam jak się do nich zabrać nie byłam pewna, szczególnie, że w moich wyobrażeniach były znacznie mniejsze niż na talerzu. Na szczęście wszystko zostało mi dokładnie wytłumaczone, wiec nie musiałam się stresować. Tu ogromny plus dla całej załogi restauracji, za życzliwość i pomoc praktycznie przy każdym daniu, nie trzeba się bać wyjątkowo dbają o klienta, ale nie w taki nachalny sposób, tylko w taki, że czujemy, że cały czas ktoś o nas dba a jednocześnie nie jest natrętny, byłam pod ogromnym wrażeniem. Wracając do ostryg, bardzo cieszę się, że zjadłam dwie, choć muszę przyznać, że było ciężko ze względu na ich widok na widelcu... ale dałam radę i jestem z siebie dumna. Podobno pierwszy raz jest najgorszy, wiec jeszcze kiedyś zrobię drugie podejście, ale tego dnia dwie mi zdecydowanie wystarczyły :) Smak jedyny w swoim rodzaju, każdy chyba musi spróbować sam bo ciężko go opisać.




Następnym daniem był kociołek z małżami, krewetkami i ośmiorniczkami baby. Kociołek był ogromny, owoce morza w pysznym sosie. Najwięcej małży, ale ku mojemu zaskoczeniu i aż głupio mi przyznać, ale były to zdecydowanie moje najlepsze małże w życiu. Jadłam lepsze i gorsze, głownie za granicą, ale te były niesamowite. Poważnie, nigdy, nigdzie nawet w Hiszpanii nad samym morzem nie jadłam lepszych. Kociołek był moim drugim daniem i właściwie już po nim byłam najedzona :) Ośmiorniczki też bardzo dobrze zrobione, czyli lekko chrupiące takie jak lubię. Niestety zdjęcie kociołka mimo wielu prób nie chciało wyjść dobrze, ale zapewniam, że sposób jego podania i wygląd w rzeczywistości rewelacja.


Mocno już najedzona, otrzymałam moje trzecie danie - krewetki podane w gorącej oliwie z przyprawami takimi jak czosnek. Krewetki lubię jak chyba większość osób najbardziej, a taki sposób podania jest moim ulubionym więc miejsce w brzuchu jeszcze się znalazło. Co tu dużo mówić, danie idealne, pyszne i jeśli ktoś nie miał okazji to polecam wszystkim. Równie dobrze smakuje bagietka maczana w oliwie z przyprawami. Nic dodać, nic ująć kolejny plus :)


Mocno już najedzona, bardzo żałuje, ale byłam w stanie zjeść jeszcze tylko jedno danie. A przypominam, że wszystkie 7 można zamawiać w dowolnej ilości ! Dlatego proponuję nic nie jeść dzień wcześniej, zarezerwować dużo czasu i delektować się wszystkimi daniami. Myślałam o kalmarach podanych w taki sposób jak krewetki, ale dałam się namówić na coś zupełnie innego czyli małże razor podane razem ze smażonymi sardynkami ( na szczęście bez głowy, bo takie jadłam wcześniej i wizualnie średnio mi się podobały :). Małże razor są wyjątkowo rzadko spotykane w polskich restauracjach, więc jest to rarytas którym może się pochwalić Restauracja Larc. Małże te są podawane bardzo świeże ponieważ są jeszcze żywe przed samym podaniem, po polaniu wodą wychodzą z muszli, a gdy ta zostanie otwarta jeszcze się ruszają... :) Wyglądają też wyjątkowo bo są podłużne, w smaku mięsiste, zwane perłami wśród owoców morza, uważane za prawdziwy afrodyzjak. Całe danie prezentowało się znakomicie i tak też smakowało.


Moja osoba towarzysząca, zamówiła kaczkę ponieważ za owocami morza nie przepada a w Larc jest też spory wybór mięsa. Piersi z kaczki bardzo dobre, ładne podane, fajna kompozycja smaków z jedną uwagą - wielkość porcji jak dla mnie ok, ale dla większego faceta za mało żeby się najeść.


No i na koniec creme brulee, który miałam okazję jeść całkiem niedawno we Francji. Muszę to powiedzieć, choć wiem, że nie wszyscy mi uwierzą, ale ten smakował mi bardziej.... no i ta truskawka w środku zimy - pycha :)


Podsumowując bo naprawdę mogłabym się zachwycać jeszcze długo, jak dla mnie Larc to restauracja idealna pod każdym względem. Sobotni obiad tam był dla mnie prawdziwą przygodą kulinarną i ucztą dla podniebienia. Polecam wszystkim lubiącym dobrze zjeść, którym nie szkoda wydać trochę więcej, bo ceny są powyżej średniej warszawskiej, ale dania warte swojej ceny. Ja jeszcze wrócę na pewno na homara, który pływa w akwarium, oraz na lunch bo dania lunchowe są bardzo oryginalne i w bardzo dobrej cenie 19 zł. Już nie mogę się doczekać kolejnej wizyty - było pysznie ! Aha i szykujcie się na kolejną akcję z owocami morza - pierwsza sobota miesiąca, konieczna wcześniejsza rezerwacja, polecam !

www - http://larc.pl/
FB - http://www.facebook.com/RESTAURACJALARC?fref=ts


Alicja Jurkowska